Whittier - Najdziwniejsze miasteczko Alaski
Szutrowa droga Shotgun Cove zbliża się ku końcowi. Wśród wysokich świerków kątem oka dostrzegam kolejne spływające ze stromych zboczy wodospady, które nagle przeistaczają się w niepozorne strumyki. Wilgotne pobocze gęsto porastają już pomarańczowe salmonberries,popularne wśród miejscowych (i niedźwiedzi) owoce leśne...
& Damian
Cześć! Pozdrawiamy z dalekiej Alaski, która od kilku lat jest naszym domem. Rozgośćcie się i dajcie znać jak możemy Wam pomóc.
Zza mijającego mnie z nadmierną prędkością samochodu rozciąga się gęsta chmura pyłu, która wdziera się do wnętrza, aby po chwili osiąść na i tak nieczystej tapicerce. Jest dość gorąco jak na Alaskę — temperatura sięga aż 20 st. C na plusie. Pył wymusza jednak zamknięcie szyb mojej zasłużonej toyoty. Kiedyś będzie trzeba w końcu wyczyścić klimatyzację.
Na Alasce trwa środek lata i szczyt sezonu turystycznego. Pomimo tego, na końcowym parkingu spotykam zaledwie czwórkę turystów, którzy przylecieli na Alaskę z upalnego południa Kalifornii. Niewiele osób zapuszcza się tak daleko od portu, gdzie mieści się turystyczne zaplecze miasteczka.
Alaska wygląda tego dnia jak na broszurach biur podróży. Bajkowa, cudowna, majestatyczna. Jak malowana. Z parkingu wpatruję się w jeden z ponad setki lodowców, które spływają do wód Zatoki Księcia Williama. Góry wtulające się we fiord mienią się wszystkimi odcieniami zieleni. Ciemnoturkusowa woda hipnotyzuje. Fal brak. Idealną ciszę przerywa dopiero głośny kobiecy śmiech. Zerkając w dół klifu, dostrzegam sylwetki kilku kajakarzy, którzy w zatoczce postanowili spędzić popołudnie. Nieopodal są też lokalni wędkarze, dla których połów jest teraz wyjątkowo prosty. Łososie dotarły już do swojego celu i w tysiącach kłębią się na małej przestrzeni. Wystarczy dla każdego. W oddali pojawia się także zarys statku powracającego z grupą turystów, którzy przez ostatnie godziny podziwiali bogactwo lokalnej przyrody.
Nie wiem nawet dokładnie, która to już moja wizyta w Whittier, ale wiem, że każda kolejna urzeka mnie jeszcze bardziej. Mam ochotę tu wracać. Sprzyja temu względnie łatwa dostępność, bo od Anchorage — największego miasta Alaski i miejsca mojego zamieszkania — Whittier, dzieli zaledwie godzina drogi samochodem. Z drugiej strony Whittier to także niedostępność, bo dojechać tam można wyłącznie wydrążonym w górze Maynard jednopasmowym tunelem, który co pół godziny zmienia kierunek ruchu. Zarówno wjazd, jak i wyjazd trzeba więc nieco zaplanować, choć nawet jeśli przyjdzie nam poczekać na swoją kolej, okoliczne widoki powinny nam to wynagrodzić. Cena za taką atrakcję: 11 amerykańskich dolarów. Zdecydowanie warto.
Chwile sławy
O Whittier regularnie robi się w mediach głośniej. Po raz ostatni miasteczkiem zachwyciły się miliony użytkowników Tik-Toka, a chwilę później najsłynniejsze amerykańskie portale podchwyciły temat, opisując niezwykłe miejsce, gdzie wszyscy żyją pod jednym dachem. Nagłówki te były nie tylko chwytliwe, ale też dość bliskie prawdy. W Whittier zdecydowana większość mieszkańców żyje bowiem w Begich Tower — 14-piętrowym budynku przypominającym wielkopłytowe bloki z czasów PRL-u. Ten masywny, ubrany w przyćmione pastelowe kolory budynek, wyróżnia się na tle onieśmielającej przyrody. Ten niepasujący element jest dziś nie tylko ikoną Whittier, ale przede wszystkim kluczowym składnikiem lokalnej rzeczywistości. Na Alasce, gdzie przestrzeni nie brakuje (stan jest ponad pięciokrotnie większy od powierzchni całej Polski), ten blok to prawdziwy ewenement.
Ale Begich Tower to nie tylko 196 mieszkań, zresztą jednych z najtańszych w tej części stanu. Na terenie piwnic znajdziemy między innymi kapliczkę czy strefę zamrażarek, które mieszkańcy wypełniają w sezonie letnim złowionymi rybami. Taki sprzęt okazuje się niezbędny, bo ceny żywności w Whittier potrafią być nawet dwukrotnie wyższe niż w Anchorage. Z piwnic poprowadzony jest także tunel do szkoły, dlatego nawet w środku najgorszej zamieci śnieżnej dzieciaki mogą wesoło wędrować na zajęcia w klapkach. W Begich Tower znajdziemy też siłownię, mały sklepik ze wszystkim, co może się przydać, miniprzychodnię i aptekę, a swoje siedziby ma także policja oraz poczta. Na najwyższych piętrach — tych z najbardziej imponującym widokiem na okolicę — znajdują się apartamenty na wynajem, z których chętnie korzystają turyści zaintrygowani życiem w Whittier. Budynek Begich Tower to całe osiedle, na którym wszystko połączone jest systemem wind.
Życie w budynku okazało się dość stresujące wraz z nadejściem pandemii, dlatego mieszkańcy niezwłocznie podjęli kroki, które miały ograniczyć ryzyko zarażenia rezydentów. Begich Towers nie wpuszczało w swoje mury nikogo z zewnątrz, a z windy czy pralni korzystać można było wyłącznie pojedynczo. O bezpieczeństwie mieszkańcy dyskutowali na forum internetowym, decydując między innymi, które budynki w Whittier powinny służyć zarażonym i objętym kwarantanną. Przez kolejne tygodnie oczy niespełna 300 mieszkańców Whittier z obawą skierowane były w stronę tunelu — jedynej drogi lądowej prowadzącej do miasteczka. O jego zamknięciu nie mogło być jednak mowy, bo Whittier to dziś także ważny port, z którego towar rozjeżdża się po wszystkich częściach Alaski. Uparty wirus wdarł się wreszcie i do wnętrza Begich Tower, choć mieszkańcy skutecznie bronili się przez dobrych kilka miesięcy.
Niespełnione plany
Choć tereny dzisiejszego Whittier od wieków znane były rdzennym mieszkańcom, to historia miasteczka sięga zaledwie czasów drugiej wojny światowej, gdy amerykańska armia postanowiła stworzyć tu ważny port wojskowy. Dla wielu decyzja ta do dziś pozostaje niezrozumiała. Whittier przez połowę roku przykryte jest grubą warstwą śniegu, a latem staje się jednym z najbardziej deszczowych punktów na mapie Alaski. Choć z pozoru wydawać się może miejscem zupełnie nieinteresującym, to właśnie trudne warunki atmosferyczne i niedostępność została doceniona przez amerykańskie służby. Gęste zachmurzenie miało utrudniać wrogom ewentualne ataki powietrzne, a nigdy niezamarzające i głębokie wody zatoki pozwalały na całoroczne manewry. Whittier idealnie wpisywało się w ówczesne potrzeby Stanów Zjednoczonych.
Rozmach bazy wojskowej był nadzwyczaj imponujący, a tysiące wysłanych na Alaskę żołnierzy trzeba było gdzieś przecież umieścić. Oprócz wspomnianego Begich Towers powstała także druga, rzucająca się do dziś w oczy, konstrukcja — Buckner Building, które miało być domem dla nawet tysiąca osób. Cały projekt zyskał miano "Miasta pod jednym dachem" i nie był on wcale zbytnio na wyrost. W murach — poza kwaterami mieszkalnymi — znajdował się szpital, imponujący teatr, kręgielnia, piekarnia, fryzjer, biblioteka, strzelnica, kawiarnie, kuchnie, radio, stacja telewizyjna oraz kościół. Armia nie zagrzała tu jednak miejsca zbyt długo i opuściła Whittier już w 1960 r.
Buckner Building — niegdyś tak imponujący — dziś ledwo dyszy. Od momentu, gdy wojsko wycofało się z miasteczka, budynek trafiał w ręce kolejnych właścicieli, którzy nie potrafili tchnąć w niego drugiego życia. Również pomysł przekształcenia go w stanowe więzienie nie doszedł ostatecznie do skutku. Od kilku lat Buckner Building ogrodzone jest wysokim płotem i nic nie wskazuje, aby cokolwiek miało się w tej sprawie zmienić. Opuszczony i silnie zdemolowany budynek straszy tylko nielicznych turystów, którzy z jakiegoś powodu zawędrowali w jego okolice.
Wyzwania
Zarówno Buckner Building, jak i Begich Tower pamiętają także jeden z najtragiczniejszych dni w dziejach nie tylko Whittier, ale i Alaski. Oba również go przetrwały. Gdy 28 marca 1964 r. stan nawiedziło monstrualne trzęsienie ziemi, izolacja okazała się dla mieszkańców Whittier przekleństwem. Nie było dla nich drogi ucieczki, choć i tak nie starczyłoby raczej na nią czasu. Po trwających trzy minuty wstrząsach miasteczko wyglądało zupełnie inaczej. To jednak nie trzęsienie zebrało tu największe żniwa. W Whittier uderzały kolejne fale tsunami wywołane przez osuwiska górskie schodzące z impetem do zatoki. Lokalny port, nadmorskie biznesy i wiele domów bezpowrotnie zabrane zostały przez masę wody, a to, co jakimś cudem oparło się jej sile, strawił ogień wzniecony ze zniszczonych zbiorników paliwa. Zginęło aż 13 mieszkańców tej niewielkiej społeczności. Tego dnia Alaska zmierzyła się z drugim najsilniejszym zarejestrowanym trzęsieniem ziemi na świecie.
Dziś mieszkańcy Whittier, jak i dużej części Alaski, dobrze zdają sobie sprawę z ryzyka nadejścia kolejnego trzęsienia ziemi, które znów może wywrócić wszystko do góry nogami. To po prostu koszt wliczony w życie w największym stanie Ameryki. W 2020 r. grupa naukowców wyraziła jednak niespodziewane obawy, które po raz kolejny musiały zmartwić mieszkańców Whittier. Specjaliści poinformowali, że niestabilne, coraz bardziej odsłaniające się spod lodowca Barry zbocze górskie, charakteryzuje się wysokim ryzykiem osunięcia i wywołania olbrzymiej, dochodzącej do nawet 30 m wysokości fali, która mogłaby uderzyć w miasteczko. W pierwszym liście naukowcy stwierdzili, że do katastrofy dojść może nawet w ciągu kolejnego roku, a prawdopodobieństwo, że wydarzy się to w najbliższych dwóch dekadach, jest bardzo wysokie. Taki obrót spraw mógłby okazać się tragiczny nie tylko dla Whittier, ale także dla całej floty rybackiej pracującej na wodach Zatoki Księcia Williama oraz tysięcy turystów regularnie wpływających tu na pokładach statków pasażerskich.
Dziś okolice lodowca Barry są dość dokładnie monitorowane, ale wciąż nie istnieje żaden system, który mógłby automatycznie i bezzwłocznie zareagować w wyniku osunięcia się zbocza do wody. Lokalne organizacje wskazują, że jeśli do tego dojdzie, mieszkańcy będą mieli od 10 do 20 minut na reakcję, dlatego regularne rozmowy o ewakuacji i budowanie odpowiednich nawyków może okazać się na wagę złota.
Świadomość i przygotowanie są oczywiście niezwykle ważne, ale wizja ewentualnej katastrofy nie spędza na co dzień mieszkańcom snu z powiek. Życie toczy się dalej, zazwyczaj dość spokojnym tempem. Tylko na trzy letnie miesiące świat wydaje się przypominać sobie o małym, ukrytym wśród wysokich gór Chugach miasteczku na Alasce. W tym czasie wypełniają się lokalne restauracje i sklepiki, które przez kolejnych dziewięć miesięcy na dobre zamykają swoje drzwi. Latem turyści przejmują miejscowy port, zatoka wypełnia się kolorowymi kajakami, a na szlakach wędrówkowych znajdziemy wtedy odciski markowego obuwia ze wszystkich stron świata. Społeczność Whittier tymczasowo wzbogaca się o dziesiątki sezonowych pracowników branży przetwórstwa rybnego i turystyki, do których dołączają także niedźwiedzie nieustannie majstrujące przy specjalnych niedźwiedzio-odpornych śmietnikach.
Wraz z połową września znów robi się w Whittier cicho. Życie przenosi się do murów Begich Tower, lokalnej szkoły oraz jedynego, całorocznie otwartego baru. Choć z zewnątrz wydaje się, że nic tu się nie dzieje, miasteczko — choć nieco spokojniej i płycej — wciąż oddycha. Mieszkańcy są gotowi na zbliżającą się nieuchronnie długą, bardzo śnieżną zimę. Ładują baterie przed kolejnym pracowitym sezonem letni. A przede wszystkim są szczęśliwi i dumni, że mogą być częścią jednego z najdziwniejszych miasteczek Alaski.